Tag Archives: Harvard

Jak zostałem prawnikiem

Studiować prawo postanowiłem wiele lat temu, umierając z nudów na lekcji fizyki. Zajęcia na studiach okazały łatwiejsze, ale niestety równie nudne co szkolna fizyka. Nie sprawdzano jednak obecności, a z dzisiejszej perspektywy i tak uważam, że poświęciłem im za dużo czasu. W podtrzymaniu zainteresowania całym tym przedsięwzięciem najbardziej pomógł mi Turow i kilka studenckich seminariów zagranicą.

W połowie studiów wyjechałem na stypendium do Chin, gdzie zajęcia okazały się niewiele ciekawsze, ławki twarde, sale nieogrzewane (taki zwyczaj  w szkołach na południe od Jangcy) i do tego sprawdzano obecność. Była za to dobra biblioteka. Nauczyłem się, od przypadkowych towarzyszy podróży i równie przypadkowych przyjaciół z akademika, mówić po chińsku, angielsku i rosyjsku. Z takim kapitałem wróciłem do Polski i zacząłem pracować w firmie doradczej z nazwiskami nieżyjących londyńskich księgowych w nazwie. Pracowałem z polskim i irlandzkim szefem – pierwszy nauczył mnie pisać po polsku, a drugi po angielsku. Tę umiejętność uważam za bardzo przydatną i polecam każdemu prawnikowi.

Pociągały mnie coraz bardziej prawne i kulturowe aspekty międzynarodowego biznesu, a że w moim rodzinnym miasteczku nikt się tym nie zajmował, założyłem własną firmę prawniczą i zacząłem pracować nad transakcjami klientów w Chinach, Indiach i na Ukrainie. Praca była bardzo ciekawa i sporo podróżowałem, ale spotkania miałem zwykle nie w biurowcach z chromu i szkła, ale w fabrykach na końcu świata. Wplątałem się też niechcący w spór z samorządem adwokackim, którego działacze pamiętali z prawa konstytucyjnego jeszcze mniej niż ja, przez co przegrali przed sądem, a ja nabrałem mylnego przekonania, że z innymi prawnikami wygrywa się łatwo.

Uważałem wówczas, że najlepiej jest być prawnikiem z dyplomem z Ivy League i pewnego dnia dostałem email z Harvardu, że zapraszają i gratulują. Podobny email dostała moja żona, więc spakowaliśmy walizki i ustawili się w kolejce po wizę. Na Harvardzie, zupełnie jak na UJ, nie sprawdzają obecności na zajęciach, ale na tym podobieństwa się kończą. Dość powiedzieć, że nie opuściłem żadnych. Fizykę też pewnie mają ciekawszą.

Po studiach pracowałem w świetnej amerykańskiej firmie prawniczej (z nazwiskami trzech nieżyjących nowojorskich Żydów w nazwie – tu ciekawy artykuł o takich firmach). Miałem duże okno z widokiem na ocean, stację kolejową i południową obwodnicę Bostonu. W związku z tym ostatnim w piątkowe wieczory wpadała do mnie połowa firmy żeby sprawdzić korki przed weekendem. Dni spędzałem na wnikliwym przeglądaniu kartonów z ważnymi dokumentami (jeden bardzo podobny do drugiego). Czasami je opisywałem, a czasami kreśliłem czarnym mazakiem – w zależności od tego czy chodziło o transakcję (due diligence), czy litygację (discovery). Potem przeniosłem się do Warszawy, z widokiem z okna na kawałek parku  i miałem różne odpowiedzialne zadania, jak pisanie umów i memorandów oraz chodzenie na spotkania w ważnych spółkach. Prawnikiem zostałem chyba dopiero wtedy.

Posted in bio, Harvard | Tagged , | 10 Comments

Polski prawnik v. chiński projekt – lektury obowiązkowe

Chwila zastanowienia nad pytaniem, które czasami słyszę – “jak się nauczyć chińskiego prawa“, kończy się wnioskami zasadniczymi, ostatecznymi i ekstremalnymi. Należy się nauczyć języka, skończyć w Chinach dobre studia prawnicze (którego niczego nie nauczą, ale oswoją z przepisami), a potem dobre studia prawnicze w Stanach (które nauczą wszystkiego, ale od jakichkolwiek przepisów będziemy trzymani z daleka). Albo skończyć dobre studia w Stanach, nauczyć się chińskiego i praktykować parę lat w Chinach. Czyli w praktyce można odpowiedzieć, po prostu, że to niemożliwe.

Pytanie czy w ogóle potrzebne? Polski klient niezmiernie rzadko potrzebuje tylko chińskiego prawnika (albo od razu i tylko), zwykle potrzebuje kogoś, kto z chińskim prawnikiem (drugiej strony) będzie potrafił podjąć rozmowę, nadać strukturę transakcji i przeprowadzić klienta przez rafy negocjacji. Zresztą, chińscy prawnicy bywają różni (całkiem niedawno miałem dość dziwną rozmowę o wyborze prawa, jak się okazało, prawnik drugiej strony ode mnie się dowiedział, że od półtora roku mają całkiem nowoczesny ppm). Jednym słowem – China Desk w każdej polskiej kancelarii, to zadanie może nie całkiem banalne, ale wykonalne.

Warto się czegoś dowiedzieć nie tylko o prawniczych technikaliach, ale kontekście społecznym/kulturowym prawa i o chińskiej kulturze biznesowej. Od czego zacząć? To proste – od SSRN i Amazon (wiem, angielski Amazon wysyła do Polski za darmo, tyle że książki prawnicze należy kupować amerykańskie).

Niedoścignionym wzorem pisania o obcym (i w tym przypadku azjatyckim prawie) jest dla mnie książka, której współautorem jest profesor Mark Ramseyer, o prawie japońskim w ujęciu ekonomicznej analizy prawa (L&E). Jest to must read dla każdego prawnika zainteresowanego Azją i tamtejszymi systemami prawnymi, przede wszystkim dla stylu i lekkości z jakim została napisana. Prawnicy wszystkich jurysdykcji mogliby się z niej uczyć jak pisać (niestety jako wykładowca wprowadza atmosferę sprzyjającą popołudniowej drzemce – byłem kilka razy na jego seminarium, gdzie pojawiały się z gościnnymi wykładami amerykańskie sławy z dziedziny prawa azjatyckiego i np. ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu Stanley Lubman, autor “Bird in a Cage: Legal Reform in China after Mao” okazał się … no… nudziarzem, po prostu). W każdym razie Ramseyer i Nakazato piszą fantastycznie. Oto mały teaser :

Some readers of earlier drafts asked why we sometimes used lower court opinions when there were Supreme Court opinions on point. Others asked why we used old opinions when there more recent ones available. And the most candid ones asked why we persistently chose cases involving love affairs, movie directors, prostitutes, mobsters, tax cheaters, crooked politicians, and pyramid schemes when surely (they argued) we could have found cases more central to Japanese society.

We shall be candid in reply. We used the cases we did because we wanted a book that you would read. We could easily have used only the most recent cases, the cases from the highest courts, or the cases involving disputes central to the business community. We could easily have written a book with high court cases over soybean futures, over magnesium ore F.O.B. contracts, over standby letters of credit, over automobile accidents. But you would not read it. Perhaps you do buy books that deal with soybean futures, magnesium ore F.O.B. contracts, and standby letters of credit. Perhaps you even promise yourself you will read them. Somehow, though, we suspect you always find other more pressing, more urgent, or simply more intriguing things you need to do. You may eventually consult the book. But read it, never.” “Make no mistake. If you want to use the index in this book to find the answer to your problem do not bother. You will not find it. If you insist on trying, you commit malpractice. (…) We offer no “essence” of Japanese law. We capture no “core” of the Japanese legal system. We propose no generalization about the gist of Japanese law that distinguishes it from the other advanced capitalist legal systems. We offer no essence, no core, no gist – because there is none. Law is not a coherent that follows central organizing principles – not here, not in Japan, not even in those classic code countries like Germany and France. Anyone who claims otherwise is either wrong or lying. Law is an unruly, disjointed corpus. It reflects nothing more than the accumulated exigencies of lawmaking by legislatures, courts, and administrative agencies over time.”

Mark Ramseyer, Minoru Nakazato, Japanese Law: an Economic Approach, 1999 (link). Wbrew temu co zastrzegają autorzy Japanese Law jest całkiem niezłe merytorycznie. Dobrych książek o chińskim prawie jest kilka, ale nie ma żadnej, którą czytałoby się z taką przyjemnością.

Wracając do Chin – dla kontekstu warto na początek przeczytać kilka artykułów (wszystkie dostępne na wyciągnięcie dłoni):

  • Donald Clarke, How do we Know When an Enterprise Exists? Unanswerable Questions and Legal Polycentricity in China (link)
  • Donald Clarke, Puzzling Observations in Chinese Law: When Is a Riddle Just a Mistake? (link)
  • Stanley Lubman, Looking for Law in China (link)
  • Teemu Ruskola, Law Without Law, or Is ‘Chinese Law’ an Oxymoron? (link)

Z książek “fachowychmust read to następujące pozycje:

  • James M. Zimmerman, China Law Deskbook: A Legal Guide for Foreign-Invested Enterprises (Amazon)
  • Mo Zhang, Chinese Contract Law (Amazon)
  • Jianfu Chen, Chinese Law: Context and Transformation (Amazon)
  • Wenhua Shan, The Legal Framework of EU-China Investment Relations: A Critical Appraisal (Amazon)

Z książek nieco bardziej akademickich, które są równie ważne jak te powyższe “praktyczne”, bo wprowadzają w kontekst – należy przeczytać:

  • Randall Peerenboom, China’s Long March toward Rule of Law (Amazon)
  • Stanley Lubman, Bird in a Cage: Legal Reform in China after Mao (Amazon)
  • William Alford, To Steal a Book Is an Elegant Offense: Intellectual Property Law in Chinese Civilization (Amazon)

Tak przygotowani możemy śmiało otwierać chińską praktykę 😉

————————-

Jako uzupełnienie (7 września) – warto przeczytać ostatni wpis Dana Harrisa z China Law Blog poświęcony jego rekomendacjom książek – Chinese Business Law Books You Should Own

Posted in książki | Tagged , , , | Comments Off on Polski prawnik v. chiński projekt – lektury obowiązkowe

aktualności

W najbliższych dniach będę miał kilka tzw. speaking engagements –  1. Szanse i wyzwania dla biznesu w Chinach, cykl seminariów w Warszawie (29.05), Krakowie (30.05) oraz Gdańsku (31.05) “Ośrodki Enterprise Europe Network przy Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP), Izbie Przemysłowo-Handlowej w Krakowie, Stowarzyszeniu “Wolna Przedsiębiorczość” oraz Centrum Transferu Technologii w Gdańsku zapraszają na cykl seminariów  „Jak zarządzać prawami własności intelektualnej prowadząc działalność gospodarczą w Chinach”.

Część pierwsza seminarium obejmuje trzy prezentacje dotyczące szans i wyzwań prowadzenia działalności gospodarczej w Chinach, strategii ochrony praw własności intelektualnej w Chinach oraz współpracy technologicznej.”
 

2. Allerhand Movie Series: “The Paper Chase”. Co to znaczy “myśleć jak prawnik”

W jednej z pierwszych scen filmu profesor Kingsfield wypowiada credo – swoje i całej amerykańskiej edukacji prawniczej: Studiowanie prawa to doświadczenie nowe i zaskakujące dla większości z was, niepodobne do czegokolwiek innego. Prawa uczycie się sami, a moje zadanie to wyćwiczyć wasze umysły. Przyszliście tu z głowami napełnionymi papką, lecz jeśli wytrwacie, to odejdziecie zdolni <myśleć jak prawnik>“.

Idea “myślenia jak prawnik“, zanegowanie prawa jako nauki i posługiwanie się tzw. metodą sokratejską, gdzie profesor zamiast wykładać, tłumaczyć i opisywać, zadaje pytania (a odpowiedzi na nie są tylko wstępem do kolejnych pytań) – to centralne zjawiska amerykańskiej edukacji prawniczej.

The Paper Chase nie będąc filmem wybitnym, jest jednocześnie jednym z najlepszych filmów o prawie – pochwałą i objaśnieniem amerykańskiej edukacji prawniczej. Słabości fabularne doskonale punktuje recenzja z New York Times, towarzysząca premierze filmu: “Zwykle można odróżnić dobry film od słabego po pierwszych 15 minutach, a już na pewno po półgodzinnym oglądaniu. The Paper Chase (…) jest inny. Potrzeba na to niemal całego filmu. (…) Film powoli rozmięka jak wosk w upalny dzień, tracąc swój kształt i treść, które z początku skupiły naszą uwagę“.

Film został jednak bardzo dobrze przyjęty przez publiczność (nie tylko prawników). Nakręcono na jego podstawie serial telewizyjny, a odtwórca roli profesora Kingsfielda (właściwego bohatera filmu), 70-letni debiutant w roli aktora, zdobył za nią
 Oscara. The Paper Chase jest klasyczną pozycją amerykańskiego kina prawniczego, poszczególne sceny i kwestie weszły do kultury masowej, a pojęcie „myśleć jak prawnik” przyjęło się nadzwyczaj dobrze w poważnym dyskursie akademickim. Dla naszych potrzeb warstwa fabularna i obyczajowa, historia sukcesów i porażek grupy studentów, w tym próba charakteru i talentu głównego protagonisty, wąsatego prowincjusza (James Hart) oraz wątek romansowy – mają znaczenie zdecydowanie drugorzędne

Kluczowa jest postać profesora Charlesa Kingsfielda – błyskotliwego, ironicznego, surowego, a miejscami brutalnego profesora prawa. Kingsfield to uosobienie metody sokratejskiej, w której nauczyciel zamiast wykładać zadaje pytania, a nagrodą za dobrą odpowiedź jest kolejne, bardziej wnikliwe pytanie. Student nigdy nie dostaje wyraźnej wskazówki, ani oceny swojej odpowiedzi.

Dla specyficznego widza, polskiego prawnika, film ten ma jeszcze jedną warstwę: jest miażdżącą krytyką “polskiego” nauczania prawa. Wzorowy polski student byłby tym z kolegów Jamesa Harta, który choć ma fotograficzna pamięć, oblewa wszystkie egzaminy. Jak powiada Kingsfield – pamięć bez rozumienia i kojarzenia, to najbardziej bezwartościowa właściwość umysłu”.

Szczegóły

Posted in aktualności | Tagged , , | Comments Off on aktualności

Pierwsza sprawa

 

 

483 miliony dolarów – całkiem nieźle jak na pierwszą sprawę w nowo założonej firmie (“I opened my firm without one stinking client”). . .

 

Mark Lanier, jeden z najwybitniejszych amerykańskich prawników procesowych (błyskotliwy, zakręcony) opowiada swoje “war stories” studentom Jona Hansona (1L’s torts @ HLS). Wykład jest fantastyczny – dowcipny, inspirujący, inteligentny. Ten fragment jest moim zdaniem najlepszy, ale warto obejrzeć całość. Śmieszna i pouczająca jest opowieść o procesach przeciwko Merck –   Lanier opowiada o swojej strategii wobec jury w Teksasie i w New Jersey (skoro ogląda inne seriale, trzeba im opowiedzieć zupełnie inne historie).

 

Pierwszy raz posłuchałem tego z sentymentu do zajęć z Jonem Hansonem, ale powtarzam tę przyjemność raz na parę miesięcy — szczególnie gdy mam coś przekonująco i plastycznie napisać po angielsku 😉 Polecam!

LINK

 

Posted in any | Tagged , , , , | Comments Off on Pierwsza sprawa

reforma amerykańskiego prawa IP

Ciekawa dyskusja u profesora Fishera na seminarum z teorii własności intelektualnej  – na temat zmian w prawie własności intelektualnej. Z moich propozycji największe zaintersowanie (Fishera i studentów) wywołała ochrona baz danych – zupełnie niezasłużenie, bo po porstu przedstawiłem rozwiązanie funkcjonujące w Unii Europejskiej znacznie sensowniejsze moim zdaniem niż amerykańska ochrona post-feist-owska [od orzeczenia w sprawie Feist].

Ciekawszym pomysłem (padł kilkanaście lat temu  w słynnym artykule cytowanym poniżej) jest ochrona sui generis programów komputerowych. W skrócie chodzi o odejście od stosowania wykształconych w XIX w. na potrzeby ochrony dzieł literackich i wynalazków – odpowiednio – prawa autroskiego i patentowego. Żaden z tych reżimów nie zapewnia optymalnej (wystarczającej, a jednocześnie nie zbyt silnej) ochrony oprogramowania.

Poniżej podsumowanie mojego głosu w dyskusji:

Protection of computer software under copyright, as it is limited to textual elements (source code or object code) is not effective. Software producers seek protection under patent law (US) or try trade secret or contractual protection (EU). Unfortunately also patent law seems to be an imperfect solution for software (although far more effective and logically consistent than copyright), since lacks the originality requirement and can easily provide with too strong shield (software components, business methods, processes) and impair progress in software engineering (patent trolls). Lack of supranational standards makes the outcome more complicated and impairs non-US software producers (as most jurisdictions do not grant patent protection for software, e.g., in EU still only software/hardware “merger” makes software element patentable; national patent authorities in European countries are even more reluctant). Diversity of standards for software protection that producers experience in major markets imposes difficulties and risks for their business activities, e.g., European producer cannot sell its software on certain markets because possible US patent infringement; US producers being denied patent protection may refrain from entering new markets. Lack of consistent practice regionally in EU countries may pose further complications (e.g., case of reverse engineering or copying of non-literary elements will be treated differently in UK and Sweden – what to do if the software product or its components are distributed in countries of slightly different approach?). It is not only the economic role of software that makes it different from literary works, and calls for a different protection standard. It seems that the basic computer software characteristics are misunderstood by lawyers and legislators, who see them as “writings” in the sense of literary creativity works. “[P]rimary source of value in a program is its behavior, not its text (…) programs are, in fact, machines (entities that bring about useful behavior) that have been constructed in the medium of text (source and object code)” P. Samuelson et al., A Manifesto Concerning the Legal Protection of Computer Programs, 94 Colum. L. Rev 2308 (1994). My suggestions: (1) set international standard for software protection (amending TRIPS), (2) protection for limited (no renewals) and short period (5 years), (3) program structure protected (with respect to idea/expression merger doctrine), (4) idea, process, business method – not protected, (5) object code protected (as literary work), (6) source code not protected (no restrictions on decompilation) since the program structure is shielded, (7) registration requirement (if not registered and disseminated – default lower standard of protection applies – like CC attribution-share alike license), (8) regional registration authorities and an international/central data base.

Posted in any | Tagged , | Comments Off on reforma amerykańskiego prawa IP