Chińskie IP w Bukareszcie
Niedawno brałem udział w seminarium w Bukareszcie zorganizowanym przez tamtejszą wiodącą organizację przedsiębiorców (Rumuńska Izba Handlowa i Przemysłowa), dla menedżerów zainteresowanych chińskim rynkiem.
Mówiłem o chińskim prawie własności intelektualnej, reprezentując China IPR SME Helpdesk (edukacyjno-doradczy projekt Komisji Europejskiej skierowany do europejskiego sektora MSP). Wśród prelegentów był jeszcze Węgier (wykształcony w Chinach i szefujący węgiersko-chińskiej izbie gospodarczej) i menedżerowie rumuńskich firm inwestujących w Chinach.
Z osobna żaden z tych komponentów nie był szczególnie egzotyczny. Jednak Q&A na temat chińskiego prawa patentowego z dyrektorem technicznym firmy zapewniającej hydraulikę dla platform wiertniczych na Morzu Czarnym stanowiła inspirującą, wschodnioeuropejską namiastkę “elbow rubbing” z międzynarodowym biznesem.
Zaintrygował mnie wątek przewijający się w otwartej dyskusji, który nazwałbym kulturowo-etatystycznym. Dyrektor z dużego zakładu przemysłowego opowiada o nieszczęsnej transakcji: chiński partner oszukał, stal miała być dobra i tania, a okazała się tylko tania, więc na koniec dnia wyszło bardzo drogo, bo trzeba kupić lepszą. To jednak nie koniec kłopotów, bo ani chińska ambasada, ani rumuńskie ministerstwo nie garną się do pomocy. Więc może powiedziałbym jakie działania w takich sytuacjach podejmuje Komisja Europejska?
Pierwsza myśl – czy ja dobrze słyszę, ale chyba dobrze, bo angielski dyrektora bez zarzutu, a kilkanaście osób na sali potwierdza, że to ważne pytanie – no właśnie, co w tej sytuacji zrobi Komisja? Myśl druga, przewrotna – nazmyślać i naobiecywać w imieniu Komisji, zdyskwalifikowana zostaje zanim się na dobre pojawiła. Udaje się z pomocą rozmówców odtworzyć fakty i klauzulę arbitrażową (w przybliżeniu).
Skracając – sugestia żeby zacząć od dochodzenie roszczenia kontraktowego w arbitrażu, po uprzedniej analizie korzyści i kosztów (“don’t throw good money after bad”), a dopiero w dalszej perspektywie (jeśli nie będzie jak windykować) pomyśleć o szukaniu jakiegoś publicznoprawnego wytrycha (np. zbadanie definicji inwestycji w rumuńsko-chińskim BIT) zostaje przyjęta z rezygnacją. Arbitraż w Paryżu, drogo…
Zastanawiam się potem nad tym co usłyszałem i odnajduję w sobie więcej “wolnorynkowca” niż bym się spodziewał: pomoc publiczna (czy to krajowa, czy wspólnotowa) niech obniży przedsiębiorcom koszty transakcyjne na atrakcyjnym, ale trudno dostępnym rynku (eksport) czy w sektorze (R&D). Ale spodziewać się, że państwo przejmie ryzyka biznesowe przedsiębiorcy?