Kultura negocjacji – cz. II

Chińczycy mają na Zachodzie, w tym w Polsce, opinię trudnych, upartych i męczących negocjatorów. Różnice, które zauważamy od razu, to wolny rytm i ceremonialne podejście do rozmów biznesowych. Wszystko trwa dwa razy dłużej niż powinno. Zamiast negocjowania warunków transakcji zostajemy wciągnięci w niekończące się narady o dobrej woli i chęci współpracy.

Frustrujące dla nieprzyzwyczajonego cudzoziemca jest niemal wszystko – sztywna atmosfera i tytułomania (galicyjska niemal, czcigodni prezesi, drodzy przyjaciele, szanowni koledzy), ciągnące się godzinami spotkania bez planu, bez rytmu i bez praktycznych konkluzji, decyzje odkładanie na później, prosta odpowiedź na propozycję staje się ważką decyzją wymagającą rozważenia i wielogodzinnej kolacji, wymijające odpowiedzi. Jednocześnie, jak na ironię, co chwilę słyszymy zapewnienia, że projekt jest priorytetowy, by nie powiedzieć fast track. Próba przejęcia kontroli nad procesem, proste nadanie mu planu i wymiaru w czasie, kwitowane jest zawoalowanym pouczeniem o różnicach kulturowych („tak nie prowadzi się interesów w Chinach”) – tysiące lat cywilizacji zobowiązują (przyjezdnych rzecz jasna), n’est ce pas? Dla mnie to jak wielopiętrowa podróż w czasie – jakbym znalazł się z powrotem w szkolnych czasach, czytał Clavella i wyobrażał sobie spotkania chińskich i radzieckich towarzyszy rozmawiających o pokoju na świecie AD 1959.

Negocjowanie z Chińczykami często jest wyzwaniem, a łatwo staje się udręką. Najgorsza bywa świadomość, że cokolwiek zrobimy będzie źle. Poddamy się tamtejszym obyczajom – boleć będzie poczucie straty czasu (tyle pożytecznych rzeczy można było zrobić w tydzień). Powiemy, że mamy na wynegocjowanie i podpisanie umowy trzy dni i od razu przechodzimy do rzeczy – będzie jeszcze gorzej, bo nam się wydaje, że wszystko na dobrej drodze, a Chińczycy z grzeczności potakują, wiedząc, że na podpisanie umowy jest za mało czasu, więc najlepsza strategia to robić dobre wrażenie i umówić się na kolejne spotkanie. Presja czasu zadziała przeciwko nam. Szybkie negocjacje mają szanse jeśli dobrze znamy partnera, albo zawieramy jednorazową transakcję. Przy poważniejszych przedsięwzięciach, szczególnie z mało znanym partnerem, będziemy potrzebowali minimum dwóch – trzech sesji trwających po kilka dni. Jeśli z kolei mamy wrażenie, że to chińskiej stronie się spieszy, negocjatorzy nie przywiązują wagi do celebrowania spotkań i nie przeciągają procesu negocjacyjnego – to w zasadzie najgorszy możliwy sygnał. Nie traktują nas poważnie – albo służymy jako plan B dla potrzeb „lewarowania” w negocjacjach z innym partnerem, albo, mówiąc oględnie, chiński partner z góry wie, że nie dotrzyma ustaleń negocjowanych z nami.

Człowiek Zachodu” skupia się na podpisaniu umowy (bo na czym by innym?), jako celu prowadzonych negocjacji. Dla chińskiego negocjatora celem jest raczej zbudowanie relacji z partnerem biznesowym, których rolą jest procentowanie w przyszłości. Cudzoziemcom trudno jest zrozumieć i docenić ten fenomen chińskiej kultury biznesowej. Chiński partner musi być przekonany, że możliwe jest nawiązanie z nami długotrwałej dobrej relacji biznesowej. Biorą pod uwagę następujące kryteria: osoby reprezentujące firmę, sposób, w jaki prowadzimy interesy, czy dotrzymujemy słowa, czy odnieśliśmy sukces na własnym (lokalnym) i na międzynarodowym rynku, jaką reputacją się cieszymy. Będą sobie zadawać pytania: „Czy to dobry partner?” i „Czy możliwe jest zbudowanie z nim relacji?” Łatwo odnieść wrażenie nieufności i rezerwy ze strony Chińczyków, przy jednoczesnym okazywaniu przez nich serdeczności/życzliwości. Nie wdając się w rozważania nad uwarunkowaniami tego zjawiska, można przyjąć, że Chińczycy wymagają więcej czasu niż ludzie Zachodu na oswojenie się z partnerem, zanim przejdą do negocjowania kwestii biznesowych. Umowa nie ma, znanego w świecie zachodnim, atrybutu instrumentu definiującego relację między partnerami biznesowymi. Stanowi raczej streszczenie ustaleń, które zapadły w trakcie rozmów, niż literalny i obowiązujący katalog praw i obowiązków stron. Jak łatwo zgadnąć gdy „streszczenie” okazuje się korzystne dla chińskiego partnera, będzie się skłonny na nie powoływać i wymagać ścisłego przestrzegania; w innym przypadku – mamy otwarte dzrzwi do jej “renegocjowania”.

Do typowych chińskich taktyk negocjacyjnych należą:

Pułapka wytycznych
Chińscy negocjatorzy bardzo często otwierają negocjacje, wyjaśniając zasady i wytyczne, jakimi należy się kierować. Jedną z takich podstawowych zasad, które będą omawiać, jest działanie stron w dobrej wierze w celu osiągnięcia „obustronnych korzyści”. Spodziewają się, że partner w negocjacjach będzie dbał o ich interes (bo do tego sprowadza się koncepcja obustronnych korzyści). Mimo że otwierające negocjacje deklaracje dobrej woli brzmią jak zupełnie pozbawione treści ceremonialne zabiegi, należy zwracać pilną uwagę na to, co mówi nasz chiński partner. Chińczycy wyjaśniają po prostu, jakie są ich oczekiwania, celowo używając ogólnikowych sformułowań, które można interpretować w dowolny sposób. Później będą wracać do tych sformułowań i próbować wykorzystać je na swoją korzyść – dlatego nie należy ich ignorować. Po wyznaczeniu zasad negocjacji (przy naszej bierności i skrytym ziewaniu) Chińczycy przechodzą do szczegółów. W pewnym momencie, gdy nie spodoba im się coś, co mówimy, zarzucą nam naruszenie zasad negocjacji i działanie w złej wierze, odnosząc się do zasad, które tak dokładnie strony uzgodniły na początku całego procesu. Zagraniczny partner nie dotrzymuje danego słowa – jak można mu zatem zaufać? Wstyd. Skoro okazaliśmy się nieetycznymi negocjatorami, musimy naprawić wyrządzone szkody i zgodzić się na obiektywną propozycję chińskiej strony. To klasyczna taktyka: starają się wywołać poczucie winy u przeciwnika, aby ten zareagował zgodnie z ich oczekiwaniami – jakimś ustępstwem. Trzeba im przypomnieć, że działanie z myślą o „obustronnej korzyści” ma dwie strony. Skoro Chińczycy mogą jednostronnie ustalać zasady, według których będą przebiegały negocjacje, wyznaczać wartości i je interpretować, w wiążący dla drugiej strony sposób, to druga strona może robić to samo. Po chińskim wstępie dotyczącym zasad prowadzenia negocjacji – występujemy z własnym. Jeśli zarzucą nam postępowanie niezgodne z zasadami, zróbmy za chwilę to samo.
Nierealistyczne oczekiwania
Inną często spotykaną (by nie powiedzieć, że ulubioną) taktyką Chińczyków jest stawianie niemożliwych do spełnienia żądań. Potrafią wokół zupełnie absurdalnego żądania urządzić całe przedstawienie – z kamiennymi twarzami zażądają dodatkowej pozycji w budżecie, bo ich zdaniem konieczne jest opłacenie kosztów ubezpieczenia ich zakładu, w którym będzie się odbywała zlecona produkcja. Zażądają wieloletniej wyłączności przy pierwszym, niewielkim zamówieniu albo poniesienia przez partnera wszystkich kosztów transakcji, łącznie z zarejestrowaniem ich znaku towarowego w Polsce. Sprawiają wrażenie, jakby kierowali się w biznesie zasadą: „Co szkodzi zapytać, może się uda”. Gdy przedstawiają te swoje nierealistyczne żądania, co do zasady wiedzą, że szansa na ich spełnienie jest bardzo nikła. Zatem po co to robią? Stawiając wysoko poprzeczkę, przesuwają granice, w ramach których toczą się negocjacje. Starają się w ten sposób wymóc na partnerze, aby odmawiając im czegoś absurdalnego, sam zaproponował jakąś „nagrodę pocieszenia”. Spróbujmy pozostawić sobie pole manewru, ale jeśli nie jesteśmy w stanie nic im zaproponować – po prostu trzeba powiedzieć „nie” (oczywiście w chiński, zawoalowany sposób). Będzie to trzeba kilka razy powtórzyć – i nie wolno dać sobie wmówić, że się na coś już zgodziliśmy, albo że nie zgadzając się, musimy się zrewanżować ustępstwem w innej kwestii.
Konkurencja ma lepszą ofertę
Kolejną typową taktyką chińskich negocjatorów jest prowadzenie negocjacji z kilkoma potencjalnymi partnerami jednocześnie, co tworzy wrażenie konkurencji po stronie partnera w negocjacjach i sugeruje, że sami posiadają wiele opcji. Jeśli nie dogadają się z nami, mają innego upatrzonego partnera. Róbmy to samo – starajmy się rozmawiać z kilkoma potencjalnymi partnerami w Chinach o możliwej współpracy, tak żeby firma, na której najbardziej nam zależy, była poddana presji konkurencyjnej. Takie podejście pozwala również ograniczyć ryzyko, że wyjedziemy z Chin z niczym; lepszy jest dobry kontrakt z naszą „drugą opcją” niż niekorzystny kontrakt z naszym „pierwszym wyborem”.
Dziel i rządź
Jedną z popularnych taktyk negocjacyjnych jest próba skłócenia zespołu negocjacyjnego drugiej strony. Chińczycy starają się wyłowić oznaki niekonsekwencji w naszym zachowaniu – jeśli wysyłamy mieszane sygnały, co do stanowiska zespołu, będą się starali to wykorzystać. Dlatego tak ważne jest staranne planowanie i precyzyjne uzgadnianie stanowisk i zachowań podczas negocjacji. Jeśli członek zespołu negocjacyjnego popełnił błąd, można się z niego łatwo wycofać, wskazując na błąd osoby o stosunkowo niskiej pozycji w zespole. Ryzyko, z którym należy się jednak liczyć, to utrata reputacji („twarzy”) przez taką osobę. Staraj się wykorzystywać niekonsekwencje w stanowisku chińskich negocjatorów w taki sam sposób na swoją korzyść.
Gra czasem
Już w chwili gdy Chińczycy niespiesznie objaśniają zasady prowadzenia negocjacji w dobrej wierze, dla „obustronnych korzyści”, większość zachodnich negocjatorów odczuwa niepokój. Spoglądają na zegarki: samolot do domu odlatuje za dwa dni, a dyskusja, którą trzeba niedługo konkludować, jeszcze się wcale nie zaczęła. Za każdym razem gdy staramy się nadać dyskusji konkretny kierunek i strukturę, chińscy partnerzy zaczynają krążyć i powracać do tematu swoich oczekiwań co do sposobu negocjowania. Korzystanie z czasu jako narzędzia negocjacji jest dla nich typowe. W ich odczuciu większość cudzoziemców działa w pośpiechu, nastawia się na szybkie podpisanie umowy i zamknięcie transakcji, zatem Chińczycy starają się przejąć kontrolę nad czasem i celowo opóźniać postęp w negocjacjach. Taka gra na czas zwykle męczy i wytrąca z równowagi zachodnich negocjatorów, o czym Chińczycy doskonale wiedzą. Negocjowanie skomplikowanej transakcji w Chinach może potrwać nawet kilka miesięcy.

Innym razem chińscy negocjatorzy starają się wywierać nacisk i wymuszać ustępstwa przez przyspieszanie negocjacji. Informują o terminie, w którym transakcja musi zostać zamknięta z jakiegoś istotnego powodu – zwykle krótkim, np. tygodniowym. Nalegają na podpisanie umowy w tym arbitralnie wyznaczonym, krótkim terminie. Pretekstem jest zwykle dostępność urzędników, którzy zatwierdzą warunki transakcji albo udzielą zgody na zarejestrowanie przedsiębiorstwa, a mogą to zrobić tylko określonego dnia. Dla przyjezdnych negocjatorów sprawdzenie, czy termin wynika z rzeczywistych okoliczności, czy też jest fikcyjny, będzie bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe.

Oto kilka wskazówek, jak radzić sobie z chińską grą czasem:
– Planujemy negocjacje z dużą rezerwą, jeśli chodzi o czas, nie ujawniamy żadnych swoich wewnętrznych terminów, które przyjęliśmy w związku z chińskim projektem. 
– Ustalamy harmonogram z chińską stroną i stanowczo nalegamy o jego przestrzeganie; informujemy, że nasza firma ma ograniczony czas, w którym może prowadzić negocjacje i przez który będzie zainteresowana zawarciem transakcji. 
– Ustalamy harmonogram w taki sposób, aby najważniejsze kwestie były dyskutowane możliwie wcześnie. 
– Próbujemy prowadzić negocjacje, a przynajmniej ich część, w Polsce – w swojej siedzibie. 
– Partner, który nie dotrzymuje terminów w rozmowach i gra na zwłokę może okazać się bardzo trudny we współpracy w przyszłości; dlatego trzeba wziąć pod uwagę wycofanie się z rozmów i podjęcie negocjacji z innym potencjalnym partnerem.
Posted in any | Tagged , | 3 Comments

Inwestowanie w Chinach: tematy na konferencję?

Kilka tygodni temu miałem okazję rzucić okiem na program dużej konferencji o prawnym otoczeniu zagranicznych inwestycji w Chinach. Sam projekt, który dostałem do skonsultowania nie był interesujący, ale skłonił mnie do zastanowienia nad poprawną strukturą takiej konferencji. W tym sensie kiepski projekt okazał się inspirujący 😉

Struktura konferencji zależy oczywiście od grupy docelowej. Zakładając, że przygotowujemy ją z myślą o słuchaczach, trzeba przestrzegać prostej reguły – nie nudzić, bo zjedzą lunch i wyjdą. Stanowcze “nie” dla pomysłu “politycy, politolodzy i emerytowani dyplomaci dzielą się swoimi przemyśleniami po przeczytaniu książki Kissingera” (bądźmy szczerzy zresztą – po przeczytaniu spolszczonej recenzji tejże książki) oraz “ekonomista-celebryta opowie o kryzysie i wykupie lewarowanym gospodarki światowej przez Chiny“. Szkoda czasu. Jeśli taki komponent jest konieczny (np. wypada dać się wypowiedzieć sponsorom, czy promotorowi bratanicy) – to chociaż nie przed lunchem (patrz wyżej). Do kategorii “nuda” zaliczam prezentacje i dyskusje na wszelkie przypadkowe tematy, z których nie wynika dla słuchaczy praktyczna konkluzja, rzecz jasna nawet jeśli prelegenci nudni nie są.

Wiadomo czego unikać. O czym zatem mówić?

O sytuacjach, w których istotna część słuchaczy zmierzy się z chińskim otoczeniem regulacyjnym bizesu (mniej więcej – chińskim prawem) i otoczeniem kulturowym tegoż. Z mojego doświadczenia (ograniczonego, ale z dostępnych mi najbardziej reprezentatywnego) wynika, że każdy inwestor w Chinach prędzej czy później ma do czynienia z następującymi poniższymi zagadnieniami. Dobrze jeśli ma to miejsce na etapie planowania inwestycji i negocjowania jej warunków, a nie przy okazji sporu.

  • Jak działają wehikuły inwestycyjne: kontrola operacyjna nad spółką, wyjście z inwestycji (wszelkie korporacyjne kwestie typu SHA, Texas shoot-out na gruncie chińskiego prawa spółek i cywilnego).
  • Chińskie prawo zobowiązań (umowy, wybór prawa obcego, prawo zobowiązań w Hong Kongu).
  • Ochrona technologii (tajemnica przedsiębiorstwa, umowy produkcyjne, dystrybucyjne, non-compete, non-circumvention).
  • Dostęp do rynku – bariery i zachęty dla inwestowania w poszczególnych branżach (przymusowe JV z chińskimi partnerami).
  • Spory – o sądownictwie nie da się wiele powiedzieć (cytując Peerenbooma – “Rule of law requires a judiciary that is independent, competent, and enjoys sufficient powers to resolve disputes fairly and impartially. China’s judiciary falls short on each of these three dimensions“), więc coś dobrego lepiej powiedzieć o arbitrażu w Chinach i w Azji.
  • Przedsiębiorców interesują zwykle kwestie typowo branżowe (klasycznym pytaniem seminaryjno-konferencyjnym jest “a jakie jest cło eksportowe na ferromagnetyki”), dla których nie sposób znaleźć wspólny mianownik (uwaga – nie zanudzać większości).
  • Prawo antymonopolowe – bardzo ważne dla dużych międzynarodowych firm, dla polskich inwestorów, z uwagi na skalę ich działania (kartele) lub inwestycji (kontrola przejęć) – nie ma znaczenia.
  • Zagadnienia na styku porządków prawnych UE i Chin – przede wszystkim ochrona wspólnego rynku (cła antydumpingowe).

***

Jeśli pominąłem jakiś “uniwersalny” problem, z którym mają/mieli do czynienia Czytelnicy – to zapraszam do komentowania. Listę będę uzupełniał.

***

No i pominąłem – zob. komentarz Moniki Prusinowskiej (z Pekinu): prawo rzeczowe/nieruchomości i kwestia due diligence chińskiego przedsiębiorstwa (zaczynając od tego, czy w ogóle istnieje i czy jest właściwie reprezentowane (to od razu polecam lekturę – oldie but goodie – artykuły Donalda Clarke’a pod wiele mówiącym tytułem “How do we Know When an Enterprise Exists? Unanswerable Questions and Legal Polycentricity in China“).

Posted in any | Tagged | 2 Comments

Chiny, lotnictwo i CO2

Jednym z istotnych wątków w  chińsko-europejskich relacjach gospodarczych w najbliższych kilkunastu miesiącach będzie spór między Komisją Europejską a chińską branżą lotniczą (i chińskim rządem w tle) o opłaty za emisje CO2.

Zgodnie z przyjętym w Unii systemem ograniczenia emisji CO2 (EU ETS), ograniczenia w emisji od początku 2012 dotyczy nie tylko emitentów przemysłowych, ale także linii lotniczych. Nie tylko europejskich, ale wszelkich, które do i z Europy latają. Spotkało sie to oczywiście z obiekcjami linii lotniczych spoza UE (przede wszystkim amerykańskich). Pod koniec grudnia 2011 Trybunał Sprawiedliwości UE, w sprawie C‑366/10 (orzeczenie prejudycjalne na wniosek angielskiego sądu, który rozstrzygał skargę Air Transport Association of America i kilkoma amerykańskimi przewoźnikami lotniczymi na brytyjskiego Secretary of State for Energy and Climate Change ) stwierdził, że przepisy Dyrektywy 2008/101/WE włączające działalność lotniczą do sektorów objętych ograniczeniami emisji gazów cieplarnianych nie jest sprzeczne z międzynarodowymi zobowiązaniami państw członkowskich UE (linie lotnicze powoływały się na naruszenie m.in. Konwencji Chicagowskiej, Protokołu z Kyoto i umów o “otwartym niebie” między USA i UE). 

Chińczycy dotąd nie zabierali głosu w sprawie EU ETS, przynajmniej nie robili tego publicznie. W grudniu 2011 oświadczyli, że nie będą płacić. Po raz pierwszy przeczytałem o tym  w gazecie codziennej w Tajlandii, ale sprawie pisały (w kontekście przegranej amerykańskich linii lotniczych i chińskich planów) gazety w USA (artykuł w NYT) i w Europie. W polskiej prasie biznesowej temat pojawił się dopiero po kilku tygodniach, ale nie wywołał większego zainteresowania, a do mediów codziennych w ogóle się nie przedarł (na codzień jest tyle ważniejszych spraw – ACTA, komisja smoleńska, Rutkowski, Lis, Kolenda).

O sprawie na razie nic nie słychać. Sytuacja jest patowa, bo choćby państwa członkowskie bardzo chciały, a Chiny nie wiem jak się złościły, to Komisja nie wycofa się w wdrożenia polityki klimatycznej. Zwolnienie chińskich linii lotniczych z obowiązków, którym poddane są wszystkie inne linie, oznaczałoby rozmontowanie misternego systemu ETS, jednego z najważniejszych projektów Komisji ostatnich lat.

Załóżmy, że Chińczycy rzeczywiście nie kupują (i nie oddają do umorzenia) uprawnień do emisji CO2, odmawiają płacenia kar ale nadal latają do Europy. Chińscy przewoźnicy będą potrzebowali w 2012 około 17,5 miliona jednostek uprawnień do emisji CO2. Koszt ich zakupu, przy obecnych cenach (ok. 7 euro za jednostkę) to okoo 123 milionów euro. Wysokość kar, w przypadku gdy Chińczycy nie przedstawią do umorzenia stosownej liczby jednostek uprawnień do emisji za 2012 (do 30 kwietnia 2013, gdy nastąpi rozliczenie) wyniesie 1,75 mld euro.

1 maja 2013 Komisja Europejska będzie miała do ściągnięcia ok. 1,88 mld euro. Pytanie co wtedy zrobi? Zajmie majątek chińskich przewoźników w Europie? Wystąpi o tytuły egzekucyjne w innych krajach i Chińczycy zostaną bez cywilnej floty lotniczej? Będzie zajmować majątek właścicieli chińskich przewoźników lotniczych?

Nie sądzę. Ryzyko polityczne takiego ruchu byłoby zbyt duże.  Spodziewam się raczej jakiegoś rozwiązania kompromisowego – Chińczycy płacą, ale w zamian za to coś dostają (tylko co?).

Posted in any | Tagged | Comments Off on Chiny, lotnictwo i CO2

raport o chińskich inwestycjach w Europie

Dzisiaj ukazał się raport Rhodium Group, p.t. China Invests in Europe: Patterns, Impacts and Policy Implications (tutaj link), który zacząłem przeglądać między spotkaniami (całość będzie musiała poczekać na dogodniejszy moment, w rodzaju poczekalni na lotnisku).

Co z niego wynika na pierwszy rzut oka: Chiny są na samym początku drogi w kierunku zagranicznej ekspansji – na razie inwestują zagranicą znacznie mniej niż mogłyby i chciałyby (brak doświadczenia? bariera kulturowa?), inwestycje w ostatnich kilkunastu miesiącach “drastycznie” rosną, w ciągu kolejnych 8 – 10 lat należy się spodziewać, że chińscy inwestorzy będą największymi graczami w Europie.

Czeka nas boom na rynku M&A z chińskimi inwestorami, w całej Europie, w tym w Polsce.

Kto jest gotowy?

Posted in any | Tagged , , | Comments Off on raport o chińskich inwestycjach w Europie

aktualności

W najbliższych dniach będę miał kilka tzw. speaking engagements –  1. Szanse i wyzwania dla biznesu w Chinach, cykl seminariów w Warszawie (29.05), Krakowie (30.05) oraz Gdańsku (31.05) “Ośrodki Enterprise Europe Network przy Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP), Izbie Przemysłowo-Handlowej w Krakowie, Stowarzyszeniu “Wolna Przedsiębiorczość” oraz Centrum Transferu Technologii w Gdańsku zapraszają na cykl seminariów  „Jak zarządzać prawami własności intelektualnej prowadząc działalność gospodarczą w Chinach”.

Część pierwsza seminarium obejmuje trzy prezentacje dotyczące szans i wyzwań prowadzenia działalności gospodarczej w Chinach, strategii ochrony praw własności intelektualnej w Chinach oraz współpracy technologicznej.”
 

2. Allerhand Movie Series: “The Paper Chase”. Co to znaczy “myśleć jak prawnik”

W jednej z pierwszych scen filmu profesor Kingsfield wypowiada credo – swoje i całej amerykańskiej edukacji prawniczej: Studiowanie prawa to doświadczenie nowe i zaskakujące dla większości z was, niepodobne do czegokolwiek innego. Prawa uczycie się sami, a moje zadanie to wyćwiczyć wasze umysły. Przyszliście tu z głowami napełnionymi papką, lecz jeśli wytrwacie, to odejdziecie zdolni <myśleć jak prawnik>“.

Idea “myślenia jak prawnik“, zanegowanie prawa jako nauki i posługiwanie się tzw. metodą sokratejską, gdzie profesor zamiast wykładać, tłumaczyć i opisywać, zadaje pytania (a odpowiedzi na nie są tylko wstępem do kolejnych pytań) – to centralne zjawiska amerykańskiej edukacji prawniczej.

The Paper Chase nie będąc filmem wybitnym, jest jednocześnie jednym z najlepszych filmów o prawie – pochwałą i objaśnieniem amerykańskiej edukacji prawniczej. Słabości fabularne doskonale punktuje recenzja z New York Times, towarzysząca premierze filmu: “Zwykle można odróżnić dobry film od słabego po pierwszych 15 minutach, a już na pewno po półgodzinnym oglądaniu. The Paper Chase (…) jest inny. Potrzeba na to niemal całego filmu. (…) Film powoli rozmięka jak wosk w upalny dzień, tracąc swój kształt i treść, które z początku skupiły naszą uwagę“.

Film został jednak bardzo dobrze przyjęty przez publiczność (nie tylko prawników). Nakręcono na jego podstawie serial telewizyjny, a odtwórca roli profesora Kingsfielda (właściwego bohatera filmu), 70-letni debiutant w roli aktora, zdobył za nią
 Oscara. The Paper Chase jest klasyczną pozycją amerykańskiego kina prawniczego, poszczególne sceny i kwestie weszły do kultury masowej, a pojęcie „myśleć jak prawnik” przyjęło się nadzwyczaj dobrze w poważnym dyskursie akademickim. Dla naszych potrzeb warstwa fabularna i obyczajowa, historia sukcesów i porażek grupy studentów, w tym próba charakteru i talentu głównego protagonisty, wąsatego prowincjusza (James Hart) oraz wątek romansowy – mają znaczenie zdecydowanie drugorzędne

Kluczowa jest postać profesora Charlesa Kingsfielda – błyskotliwego, ironicznego, surowego, a miejscami brutalnego profesora prawa. Kingsfield to uosobienie metody sokratejskiej, w której nauczyciel zamiast wykładać zadaje pytania, a nagrodą za dobrą odpowiedź jest kolejne, bardziej wnikliwe pytanie. Student nigdy nie dostaje wyraźnej wskazówki, ani oceny swojej odpowiedzi.

Dla specyficznego widza, polskiego prawnika, film ten ma jeszcze jedną warstwę: jest miażdżącą krytyką “polskiego” nauczania prawa. Wzorowy polski student byłby tym z kolegów Jamesa Harta, który choć ma fotograficzna pamięć, oblewa wszystkie egzaminy. Jak powiada Kingsfield – pamięć bez rozumienia i kojarzenia, to najbardziej bezwartościowa właściwość umysłu”.

Szczegóły

Posted in aktualności | Tagged , , | Comments Off on aktualności

Allerhand – Noerr Mining, Oil & Gas Law Workshop

Zamiast nowej notki (która już dawno powinna się była tutaj znaleźć) – ogłoszenie o projekcie nad którym pracuję (koordynuję?) w ramach moich zajęć w Instytucie Allerhanda.

***

Program adresowany jest do doktorantów, absolwentów oraz studentów uczelni prawniczych, zainteresowanych tematyką branży energetycznej i wydobywczej oraz ekonomiczną analizą prawa.

Zajęcia prowadzone będą przez doświadczonych doradców prawnych branży energetycznej i wydobywczej, w formule seminarium – analizy przypadków odnoszących się do praktycznych problemów branży wydobywczej w związku z poszukiwaniem, rozpoznaniem i wydobyciem surowców naturalnych, ze szczególnym uwzględnieniem gazu niekonwencjonalnego.

Planujemy 10 spotkań w terminie od maja do października 2012. Będą one odbywać się w Warszawie, w biurze międzynarodowej kancelarii Noerr przy Al. Armii Ludowej 26.

Szczegóły na temat programu pod tym linkiem: Ogłoszenie na stronach Instytutu Allerhanda.

Posted in any | Tagged , , , | Comments Off on Allerhand – Noerr Mining, Oil & Gas Law Workshop

Rządowa strategia Go China

Od lat dużo mówi się w Polsce o współpracy gospodarczej z Chinami i o doniosłej roli władz państwowych jej wsparciu. Inwestycje, Chiny, gospodarka, wzrost, eksport są odmieniane przez wszystkie przypadki. Zwykle w mniej lub bardziej kuriozalnym kontekście.

Weźmy pierwszy z brzegu materiał prasowy (3 listopada 2010, gazeta.pl): “Waldemar Pawlak i wiceminister handlu Chin Jiang Zengwei podpisali w Warszawie deklarację, która ma zacieśnić stosunki między obydwoma krajami.” – zaczyna się obiecująco, jak każde spotkanie na szczeblu rządowym, z definicji przełomowe w stosunkach polsko-chińskich. Dalej kilka złotych myśli o rozwoju stosunków handlowych, których nie powstydziłby się David Ricardo: “W ocenie wicepremiera dla przedsiębiorców z Chin atrakcyjne mogłoby być szerokotorowe połączenie kolejowe Polska – Chiny. – Przy takim połączeniu skraca się znacznie czas importu towarów z Chin w porównaniu z obecnym transportem morskim – powiedział. Dodał też, że polem do współpracy są też inwestycje drogowe. Chińczycy budują już jeden z odcinków autostrady A2, a w planach jest współpraca przy budowie szybkiej kolei w Polsce.”

Dziwię się, że autorzy rządowej “Strategii Go China“, ogłoszonej uroczyście w marcu 2012, zarzucili błyskotliwy pomysł budowy porządnych polskich torów kolejowych przez Syberię. Program Go China stanowi, jak objaśnia prasa “odpowiedź na chińską strategię Go Global“. Jak informuje wiceminister gospodarki (w Pulsie Biznesu i Gazecie Wyborczej) – “Kilka rządowych agend chce zaproponować wspólny program dla Chin. Po mocnym uderzeniu, jakim była ubiegłoroczna wizyta prezydenta, teraz zaproponujemy przedsiębiorcom dalsze wsparcie”. “Strategia” jest wspólnym projektem Ministerstwa Gospodarki, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Prezes PAIIZ komentuje: “Widać, że Polska bierze się serio za Chiny. Partyzanckie próby rozmaitych instytucji zostaną zastąpione przez skoordynowane działanie”. (cyt. za Gazetą)

Tak zachęcony postanowiłem przyjrzeć się tej nowej jakości zastępującej dotychczasowe “partyzanckie próby”.

Na razie uruchomiona została strona internetowa gochina.gov.pl – na pierwszy rzut oka – kompendium praktycznej wiedzy o Chinach. Niestety zamieszczony tam materiał czyta się ze zdumieniem, przykrością i irytacją. Najoględniej ujmując jego wartość merytoryczna jest nikła.

Czego może dowiedzieć sie potencjalny polski inwestor o formach prowadzenia działalności w Chinach? Że dopuszczalne formy prowadzenia działalności to biuro przedstawicielskie, spółka joint venture, spółka z wyłącznym udziałem zagranicznym (nazwy źle przetłumaczone oczywiście), a ponadto, że możliwy jest zakup  udziałów w przedsiębiorstwie państwowym. Sporo błędów rzeczowych, plus pominięto ważny wehikuł (funkcjonujący na rynku już ósmy rok) – spółkę zarejestrowaną w Hongkongu.

Przy okazji biura przedstawicielskiego dowiadujemy się, że “nie posiada osobowości prawnej, nie ma zatem możliwości dochodzenia roszczeń przed sądem”. To oczywiście bzdura. Tak jakby twierdzić, że spółka brytyjska, której oddział wpisano do polskiego KRS nie może dochodzić roszczeń przed polskim sądem, bo nie ma osobowości prawnej.

Jeszcze ciekawszych rzeczy dowiemy się o spółkach JV – funkcjonują rzeczywiście dwa rodzaje, kontraktowa i kapitałowa. Jednak twierdzenie, że “zasadnicza różnica między tymi formami polega na podziale zysków oraz partycypacji w ponoszeniu ryzyka i strat. W przypadku spółki kontraktowej podział ten następuje zgodnie z zapisami kontraktu wiążącego obie strony. W przypadku spółki kapitałowej podział następuje w relacji do procentu zainwestowanego kapitału początkowego” prowadzi do wniosku, że twórcy Go China nie zadali sobie trudu przejrzenia przepisów, które komentują.
Dalej o spółkach JV – trafiamy na prawdziwy klejnocik polsko-chińskiej myśli prawniczej: “Dla porównania, cudzoziemcy zakładający kontraktowe joint venture (…). Posiadają oni także wybór i możliwość zakupu praw do statusu podmiotu.” Cóż to jest “wybór i możliwość zakupu praw do statusu podmiotu”…  nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Twórcom Go China nie udało się nawet proste z pozoru zadanie – skompletowanie linków do angielskich tłumaczeń chińskich przepisów na stronach ministerstwa gospodarki ChRL – MOFCOM (skądinąd warty polecenia serwis www.fdi.gov.cn – niestety rzadko aktualizowany). Niepotrzebnie pokuszono się o tłumaczenie nazw poszczególnych ustaw na polski (aż strach myśleć co by się działo gdyby całe akty prawne zostały w taki sposób przetłumaczone). W efekcie czytelnik przeciera oczy ze zdumienia: Company Law przetłumaczono jako “Ustawę o firmach“, Contract Law jako “Ustawę o Kontrakcie“, Law on Chinese-Foreign Equity Joint-Ventures jako “Ustawę o Chińsko-Zagranicznych Spółkach“, a Law on Chinese-Foreign Contractual Joint Ventures jako “Ustawę o Chińsko-Zagranicznych Kontraktowych Spółkach Joint-Venture“. (link)

Niestety pozostałe materiały dotyczące chińskiego prawa są równie niskiej jakości.

Chwytający za serce jest wstęp do materiału o ochronie własności intelektualnej: “Globalizacja sprzyja współpracy gospodarczej pomiędzy przedsiębiorcami mającymi swe siedziby w różnych państwach. Niewątpliwie współpraca ma wiele pozytywnych aspektów dla obu stron. Przykładowo polscy przedsiębiorcy mają możliwość inwestycji w Chinach, czy w innych krajach Dalekiego Wschodu, co umożliwia obniżenie kosztów produkcji towarów, a przez to zwiększenie ich konkurencyjności. Możliwości wymiany niestety wykorzystywane są również przez nieuczciwych handlowców, którzy niekiedy ignorując prawa własności intelektualnej, wytwarzają produkty bez stosownych licencji. Nie płacąc wynagrodzenia uprawnionym obniżają koszty produkcji, stając się znacznym zagrożeniem dla legalnie działających firm.” Pisanie naiwnym językiem “oczywistych oczywistości”…

Dalej jest coraz gorzej: początki IP w Chinach, to zdaniem Go China przystąpienie Chin do WTO w 2001. (“W okresie ostatnich dwóch dekad Chiny sukcesywnie rozwijały system ochrony prawa własności intelektualnej, wypełniając tym samym obowiązki wynikające z ich przystąpienia do WTO oraz tzw. umowy międzynarodowej TRIPS”). Nic bardziej mylnego – przełomowym momentem dla chińskiego IP było przystąpienie do Światowej Organizacji Własności Przemysłowej (WIPO) w 1980.

Co polski przedsiębiorca powinien wiedzieć o chińskim prawie autorskim, zdaniem twórców Go China? Niewiele…

“Chińskie prawo autorskie weszło w życie w październiku 2001 r. Prawa wynikające z prawa autorskiego, w przeciwieństwie do prawa patentowego oraz prawa znaków towarowych, nie wymagają rejestracji dla ich ochrony. Jednakże uprawnieni mogą zarejestrować je w Chińskiej Krajowej Administracji Prawa Autorskiego dla celów dowodowych. W Chinach programy komputerowe są chronione na podstawie prawa autorskiego.”

Zaczyna się mocno, bo od błędu rzeczowego: chińskie prawo autorskie weszło w życie w 1990, a w związku z przystąpieniem ChRL do WTO zostało znowelizowane w 2001. Pozostałe trzy zdania poruszają marginalne z punktu widzenia przedsiębiorcy kwestie – niespójności z konwencją berneńską (w praktyce nieszkodliwą) oraz ogólnikową informację o ochronie programów komputerowych (byłaby ona przydatna dla amerykańskiego, a nie polskiego czytelnika, bo w USA podstawowym instrumentem ochrony oprogramowania jest prawo patentowe, a nie autorskie – jak w Polsce i Chinach).
Dla przykładu jak powinno wyglądać opracowanie na ten temat (tutaj link – praktyczne, przeznaczone dla przedsiębiorców) – warto zajrzeć na strony programu Komisji Europejskiej adresowanego do europejskich przedsiębiorców. Okazuje się, że można o chińskim prawie autorskim napisać po polsku, przystępnym językiem, bez błędów merytorycznych. 
 
Po przejrzeniu strony internetowej programu Go China trudno o jakikolwiek poważny komentarz. Jest tak nieprofesjonalna, że całe przedsięwzięcie robi wrażenie sekretnej misji libertarian w   Ministerstwie Gospodarki. Rządowa agencja, którą chciał zlikwidować Rick Perry (jako dodatek do amerykańskich ministerstw handlu i edukacji), a której nazwy zapomniał – pewnie dlatego, że po polsku – to ewidentnie któraś z instytucji patronujących Go China.

Panie i Panowie, posłuchajmy raz jeszcze Ricka Perrego (któremu Ron Paul pomaga w dodawaniu na palcach):

Posted in any | Tagged , , , , | Comments Off on Rządowa strategia Go China

Czytając azjatycką prasę

Jedną z moich drobnych przyjemności, której oddaję się tylko podczas pobytu w Azji jest wnikliwe czytanie lokalnej prasy. Anglojęzycznej ma się rozumieć, jak South China Morning Post (HK), The Strait Times i The New Straits Times (singapurskie i malezyjskie), The Jakarta Post i Bangkok Post (nazwy mówią za siebie). Chińskich gazet (China Daily i Global Times) nie zaliczam do kategorii “dziwne lektury w podróży”  bo staram się je czytać regularnie także w Polsce.

I cóż tam piszą? Czytelniczka z Jakarty skarży się w liście do redakcji Jakarta Post, że w parkach jest za mało publicznych toalet, a do tego większość nieczynna. W malezyjskim the New Straits Times reportaż o pierwszym dniu szkoły na wsi: dzieci skarżą sie na zimne poranki w drodze do szkoły, rusza akcja “śniadanie przed pierwszym dzwonkiem” – minister edukacji doszedł do wniosku, że lekcje zaczynają się za wcześnie, dzieci nie mają czasu na śniadanie, są senne i potem osiągają niższe wyniki w nauce). Do tego kronika kryminalna z prowincjonalnych miasteczek – włamania, pobicia, gangi motocyklowe (na skuterach?). W Bangkok Post (dziennik założony w 1946 przez agenta amerykańskiej Office of Strategic Services, poprzedniczki CIA) spory arykuł o najlepszych kostiumach na sylwestra – króluje Mikołaj, śnieżynki i renifery (kto normalny chciałby być reniferem w Bangkoku?).

Sam nie wiem kiedy nabrałem zwyczaju czytania od deski do deski lokalnej prasy z drugiego końca świata. Istne “staniało, zdrożało, bułki nie chcą stanieć“. O ile w Polsce czytam coraz mniej (“szli krzycząc Polska” i “szklane domy” odmieniane w prasie codziennej na wszystkie sposoby po latach stały się nużące), to w takiej Tajlandii czytam nawet nekrologi (choć nikogo tam nie znam). W ostatnie święta zachwyciłem sie takim mniej więcej: “Rodzina Królewska zaprasza na państwowy pogrzeb Pana XY, kawalera Orderu Słonia Białego (klasy komandorskiej). Uroczystą kremację poprzedzi czuwanie i śpiew w Ogrodach Królewskich Pałacu w BB”. W pierwszej chwili skojarzenie białego słonia i państwowego odznaczenia wydało mi się cokolwiek dziwne, ale skoro my możemy mieć Orła Białego zupełnie na poważnie, to dlaczego odmawiać tej samej powagi Słoniowi Białemu?

Do tego dochodzi lokalna polityka – na Filipinach kolejny kryzys konstytucyjny (prezydent v. sąd najwyższy), a w Tajlandii opozyja próbuje impeachmentu pani premier (tak, tej ładnej), która dość rozsądnie się broni, że nie miała kompetencji (jako przedstawiciel władzy wykonawczej) żeby oceniać zasadność decyzji sądu najwyższego, który zezwolił byłemu premierowi (podejrzanemu w aferze korupcyjnej) na podróże zagraniczne.

Poza lokalną polityką, kroniką kryminalną i nekrologami bardzo lubię w azjatyckiej prasie dział “ze świata”. Co na przykład w takim Bangkok Post piszą o Europie? Zwykle niewiele, znacznie mniej niż w prasie amerykańskiej. Filtr (azjatyckiego) dziennikarza piszącego dla azjatyckiego, ale anglojęzycznego czytelnika jest ciekawy i nieprzewidywalny (przynajmniej dla mnie): co ważnego dzieje się ich zdaniem w Europie? Niewiele – w grudniu ważne okazały się trzy tematy: niewypłacalność Grecji, manifestacje w Moskwie i … zapowiedź chińskich linii lotniczych, że nie będą płacić za emisje CO2 przy połączeniach z europejskimi lotniskami.

Posted in any | Tagged , , , | 3 Comments