szkolna rocznica

Jak się okazuje, tej jesieni okrągłą rocznicę obchodzi moje liceum. Gdy je zaczynałem świat był zupełnie inny; choć mosty, ulice i drzewa stały tam gdzie stały wcześniej i stoją do dziś, tam gdzie stać powinny gdy szło się rano do szkoły, to jednak świat wydawał się już wtedy całkiem nowożytny i nowoczesny zarazem. Mógł się nawet wydawać bardziej nowoczesny niż wydaje się dzisiaj, bo nowoczesny był wówczas optymistycznie — bez dzisiejszych strachów o ocieplenie klimatu, sztuczną inteligencję, wojny o wodę i resztki zasobów. Wreszcie był to świat w przededniu wielkiej zmiany na lepsze, końca historii i upadku muru berlińskiego. Czas jednak biegł dalej, ku kolejnym nowościom, czyniąc naszą starą szkołę jeszcze starszą niż była wtedy — czterystuletnia.

 Jednym z jej fundatorów, najznaczniejszym, który zostawił jej pieniądze, budynek i nazwisko, był kawaler maltański, artylerzysta i awanturnik, całkiem przypominający z żołnierskiego życiorysu Arciszewskiego (zabójstwo, banicja, żołnierska chwała zagranicą, powrót do Polski i służba Wazom), a z popiersia — swojego rówieśnika, Cervantesa. A może tylko tak sobie Cervantesa wówczas wyobrażałem? A pierwsza bitwa pod Lepanto, w której Cervantes stracił dłoń, mieszała mi się z drugą, w której ranny był nasz patron. 

Szkoła świętuje okrągłą rocznicę dość skromnie — bo ledwie kilka odczytów w centrum kongresowym, wieczorek poetycki, msza święta (choć na Wawelu i z arcybiskupem), a przedsięwzięcie objęła honorowym patronatem obecna Pierwsza Dama Rzeczpospolitej — czyli trochę pochwalnie, trochę nieśmiało i jakby całkiem bez pomysłu. A przecież historia instytucji, zamiast sztampową pochwałą tradycji, może być świetną okazją do krytycznej analizy i wglądu w kulturę.

Tropów i całkiem ciekawych tematów na konferencje naukowe, serial dokumentalny, grę miejsko-biblioteczną — w których przeglądałaby się nasza przeszłość i teraźniejszość — ma historia szkoły całkiem sporo.

Widziałbym choćby referaty: Jana Sowy o szkolnictwie w XVI i XVII wieku, przed reformami Kołłątaja i pytanie co jest najstarszym dziedzictwem naszej starej szkoły — miłość ojczyzny, czy miłość przywilejów stanowych (nie kształcą się w niej dzieci mieszczan i chłopów, ani nawet biednej szlachty, tylko bracia Jan i Marek Sobiescy), a Kazimiera Szczuka o „piekle kobiet” w publicystyce Tadeusza Boya-Żeleńskiego i dostępie do edukacji (liceum nasze zaczyna przyjmować dziewczęta dopiero w 1966, czyli równo 72 lata później niż UJ).

Dalej, widziałbym grę miejską — śladami Rafała Olbromskiego, który w gimnazjum celował w łacinie i niemieckim, grał w karty i ruszał na piesze wycieczki po lasach krzeszowickich i bielańskich — bo czemuż nie poświęcić uwagi i fikcyjnym absolwentom.

Widziałbym też serial dokumentalny o losach Józefa Bema, którego los zamiast inżynierem od maszyn parowych zrobił kolejno polskim, austriackim i węgierskim generałem, a na koniec tureckim marszałkiem.

Widziałbym jeszcze grę edukacyjną o temacie negocjacji politycznych, na wzór spotkania Daszyńskiego, Marszałka Sejmu, z Piłsudskim, marszałkiem skonfliktowanym z parlamentem, z którego ten ostatni wychodzi i w drzwiach rzuca ni to do siebie, ni to konwentu seniorów — „cóż to za dureń”, o Daszyńskim.

Widziałbym wreszcie Pierwszą Damę, która z małżonkiem, czyta na głos w telewizji Wyspiańskiego, ale nie jak dotąd — lekkie, obyczajowe „Wesele”, tylko coś stosowniejszego — „Wyzwolenie” może, albo i listy Wojciecha Bogusławskiego do króla Stanisława Augusta. Bo jak warto pamiętać, pasją pani prezydentowej (o czym donosiła prasa codzienna i kolorowa oraz telewizja publiczna), jest przede wszystkim literatura.

Przyznam, że mnie też szkoła najmocniej kojarzy się z książkami. Choćby z Josephem Conradem — który nie radząc sobie z nauką w naszej starej szkole, jako nastolatek wyjeżdża w 1874 do Marsylii i zostaje tam marynarzem. I postanowiłem w ramach uczczenia czterystu-trzydziestolecia liceum nadrobić zaległości i przeczytać tej jesieni „Szaleństwo Almayera”, „Serce ciemności” w oryginale i w adaptacji Dukaja, a także wyglądającą całkiem znakomicie (tak poleca ją John Le Carre) najnowszą biografię Conrada (ledwie sprzed roku) — Maya Jasanoff, The Dawn Watch: Joseph Conrad in a Global World.

This entry was posted in any. Bookmark the permalink.

Comments are closed.